Projekt "Klucz do jutra" - wywiad z wolontariuszem
- Monika Krzysztanowicz
- 1 lip
- 4 minut(y) czytania
Drugim wolontariuszem, który zechciał się z nami podzielić swoją historią i spojrzeniem na projekt "Klucz do jutra", jest Mariusz. Przypominamy, że "Klucz do jutra" to inicjatywa powstała z ramienia Fundacji EY, której celem jest profesjonalizacja i rozwój wolontariatu oraz pomoc w edukacji uczniom z pieczy zastępczej. Zachęcamy do przeczytania krótkiej rozmowy z Mariuszem.
Jak trafiłeś do fundacji Przystanek Rodzina i dlaczego zdecydowałeś się zaangażować w projekt Klucz Do Jutra?
W latach 2010–2022 byłem rodziną zastępczą dla dwóch chłopaków. Chłopcy szybko dorośli, usamodzielnili się, a ja poczułem, że mam więcej wolnego czasu, który chciałem dobrze wykorzystać. Po intensywnych latach rodziny zastępczej wróciłem myślami do wcześniejszego doświadczenia wolontariatu – przez 10 lat pomagałem dzieciom w domu dziecka w Kiełczowie. Wiedziałem, że praca z dziećmi daje mi radość i sens, więc postanowiłem wrócić do tego, co mnie zawsze napędzało. Zacząłem szukać organizacji wspierających rodziny zastępcze – i tak trafiłem na Fundację Przystanek Rodzina. Pomyślałem: „Szkoda, że nie znaliśmy ich wcześniej, gdy sami byliśmy rodziną zastępczą”. Bo to, co robią – realne wsparcie, obecność wolontariuszy, pomoc w trudnych momentach – jest dokładnie tym, czego kiedyś potrzebowaliśmy. I dokładnie tym, czym dziś sam mogę się zająć.
Na czym dokładnie polega Twoja rola jako wolontariusza w tym projekcie? Jak wyglądają Twoje zajęcia z dziećmi?
Pod moją opiekę trafiło trzech chłopaków- dwóch młodszych i jeden starszy, któremu miałem pomóc w nauce, gdyby pojawiły się jakieś problemy w szkole średniej. I rzeczywiście – mieliśmy razem kilka takich spotkań, głównie przy przedmiotach technicznych, próbowaliśmy coś wspólnie ogarnąć.
Natomiast młodsza dwójka radzi sobie całkiem nieźle – przynajmniej ciocia nie mówi nic o jakiejś potrzebie regularnej pomocy z konkretnych przedmiotów. Owszem, zdarzyło się, że razem czytaliśmy lektury, kiedyś nawet uczyliśmy się wiersza na pamięć. I powiem szczerze – dzieciaki są różne, ale z nimi naprawdę fajnie się to robiło. Potrafili się tym uczyć i bawić jednocześnie – jeden chciał się popisać, drugi też, ale w taki pozytywny sposób. Mam z tego naprawdę miłe wspomnienia. Tak naprawdę to zajmujemy się wszystkim po trochu – czasem nauką, ale głównie chodzi o to, żeby razem spędzać czas w sposób konstruktywny. Coś trzeba robić – a jak jeszcze można coś wspólnie poskładać, polutować, uruchomić i zobaczyć, że działa, to robi wrażenie. Można wtedy powiedzieć: „wow, zrobiłem to, udało się”, i to jest super satysfakcjonujące.
Do tego dochodzą różne poboczne rzeczy – wyjścia, spacery, kino – to też są świetne momenty, które dają i mi, i dzieciakom dużo radości, takiego życiowego „powera”. Dla mnie to wszystko to coś naprawdę super, coś, z czego na pewno nie zamierzam rezygnować, ani teraz, ani w przyszłości. A chłopaki – mam wrażenie – tym bardziej nie.
Jakie zagadnienia związane z elektroniką pokazujesz dzieciom?
Generalnie nie stawiamy na jakąś super teoretyczną wiedzę – bardziej działamy praktycznie. Przychodzę z zestawem narzędzi, a właściwie to teraz chłopaki mają już swój własny, całkiem porządny zestaw – duży kuferek z trzema stacjami lutowniczymi i podstawowymi narzędziami. Wszystko jest przygotowane w koszyczkach, tak żeby każdy miał swój zestaw. Zazwyczaj przynoszę gotowe zestawy do złożenia – płytka, elementy, instrukcja. Rozkładamy się tam, gdzie akurat najlepiej – czasem w ich pokojach, czasem w kuchni, a latem to najchętniej na tarasie, na ławie. Każdy dostaje swój zestaw i krok po kroku, według instrukcji, składają jakieś proste urządzenia – np. zabawki, które grają, migają albo robią coś innego. Widać dużą różnicę w podejściu – na początku było sporo pytań, niepewności, ostrożności, a teraz? Przychodzę z zestawem, a chłopaki już go biorą na biurko i zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, to mają pół rzeczy zrobione. Widać, że sprawia im to frajdę – bawią się tym i traktują jak przygodę.
Nie ma nudy, bo cały czas robimy coś innego – raz elektronika, innym razem kino, gokarty z Łukaszem też się zdarzały. Nie było jeszcze sytuacji, żebyśmy nie wiedzieli, co robić.
Czy miałeś moment, w którym poczułeś, że to, co robisz, naprawdę coś zmienia?
Tak, zdecydowanie. Nie zakładałem sobie, że muszę ich czegoś konkretnego nauczyć, np. elektroniki czy wzorów – nie o to tu chodzi. Najważniejsze jest to, co dzieje się pomiędzy – relacja, obecność, wspólny czas. Kiedy widzisz, jak dzieciaki się cieszą na twój widok, chcą opowiadać, chwalić się tym, co zrobiły – to wtedy czujesz, że to wszystko ma sens. Każda taka chwila ładuje pozytywnie – ich i mnie. Nawet jeśli tylko razem „nic nie robimy”, to i tak to jest wartościowy czas. Jak mówi powiedzenie: „czas, który daje ci radość, nie jest czasem straconym”. I to naprawdę czuć za każdym razem.
Czy na początku miałeś jakieś obawy związane z wolontariatem?
Sam nie miałem obaw, ale słyszałem wiele historii, że ludzie rezygnują, bo nie radzą sobie emocjonalnie – że widzą trudne sytuacje dzieci i mocno to przeżywają. Ja do tego podszedłem inaczej – nie widziałem w nich „biednych dzieci”, tylko fajnych młodych ludzi, których warto poznać. Od początku traktowałem ich po prostu jak równych sobie – nie przez pryzmat problemów, tylko przez to, kim są.
Co daje Ci udział w tym projekcie? Czy czujesz, że też coś z tego wynosisz dla siebie?
Zdecydowanie tak. Dla mnie to już coś naturalnego – trochę jak oddychanie. To nie jest pierwsza taka aktywność w moim życiu i szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, żeby miało jej zabraknąć. Widzę, że dzieciakom to jest potrzebne – po ich uśmiechach, pytaniach „kiedy znowu przyjdziesz?”, po wspólnych pomysłach. Ale prawda jest taka, że mnie to daje równie dużo. To jest po prostu radość, energia, sens. Idziesz, spędzasz z nimi czas i czujesz, że naprawdę żyjesz.

コメント